Czasy świetności Donostii, jak Baskowie nazywają San Sebastian, minęły już jakiś czas temu. Kiedyś był tu najmodniejszy w całej Hiszpanii kurort, cieszący się powodzeniem nawet wśród hiszpańskiej arystokracji. Dziś jest to przede wszystkim rodzinne letnisko. Położone nad zatoką w kształcie muszli miasto słynie z teatralnych, filmowych i muzycznych festiwali artystycznych. San Sebastian jest też miastem mężczyzn z zacięciem kulinarnym, ponoć są tu kluby kulinarne, w których mężczyźni zrzeszają się, by razem gotować, a kobiety nie są zbyt chętnie witane, no chyba, że na degustacji ;-) Raj na ziemi, powiadacie :D
Miasto jest piękne, aż żal, że pogoda nam nie dopisała i zwiedzaliśmy je trochę po łebkach. Rozważaliśmy nawet zostanie tam dłużej, ale prognoza pogody na kilka następnych dni była taka sama - deszcz, deszcz, a potem dla odmiany deszcz :] Serce starego miasta stanowi Plaza de la Constitucion; plac otoczny domami podcieniowymi z niebieskimi i pomarańczowymi okiennicami. Na każdym balkonie widnieje cyfra pochodząca z czasów odbywających się na placu korrid - cyfra była numerem biletowanego miejsca. Nad starówką góruje Monte Urgull z pozostałościami twierdzy Castillo de Santa Cruz de la Mota - na murach ustawiono stare działa oraz ogromną figurę Chrystusa.
Opuściliśmy San Sebastian i ruszyliśmy dalej. W nadziei na piękne widoki zjechaliśmy z głównej drogi i znaczną część trasy pokonaliśmy jadąc wzdłuż oceanu. Dotarliśmy do opuszczonego zamku Butron. Zamek pochodzi ze średniowiecza, a wygląda jakby pochodził z bajki ;-) Takie zresztą było założenie właściecia - chciał stworzyć coś niezwykłego i - jak widać- udało mu się to. Dziś zamek jest prywatną własnością bez możliwości zwiedzania go.
Miłe wrażenia po zwiedzaniu zamku szybko uleciały w niepamięć, ponieważ na parkingu okazało się, że mamy uszkodzoną oponę. Nie było dla nas niespodzianką, że na hiszpańskiej wsi ;-) niełatwo o wulkanizację (tym bardziej jeśli nie ma się pojęcia, jak to słowo brzmi po hiszpańsku), ale w końcu udało nam się znaleźć warsztat, gdzie sprawnie załatano nam oponę. Nawet bardzo z nas nie zdarli ;-)
Trasa obrana na skutek konieczności zboczenia z drogi, celem znalezienia warsztatu, powiodła nas przez największe baskijskie miasto - Bilbao, mieliśmy więc okazję zobaczyć słynny budynek Museo Guggenheim. Projekt opracował architekt Frank Gehry i jest to niezwykły w formie jak i wykonaniu, przywodzący swoim kształtem na myśl srebrny, pokryty tytanem kwiat lub statek (mi osobiście zdecydowanie bardziej statek, a najbardziej operę w Sydney ;-)), budynek.
O zmierzchu dotarliśmy do parku, w którym miał znajdować się widowiskowy wodospad Nervion. Droga, którą jechaliśmy była niesamowita - wiodła wprost na szczyt góry, a pokonanie jej dostarczyło nam wielu emocji ;-). Sam park wyglądał jak żywcem ściągnięty z kosmosu, głównie za sprawą srebrzysto-grafitowej kory drzew i porośniętych intensywnie zielonym mchem kamieni. Okazało się jednak, że na dojście do wodospadu tego dnia było już zbyt późno (i zdecydowanie zbyt deszczowo ;-)), zatem zdecydowaliśmy się wrócić tu jutro.
Tymczasem zajęliśmy się szukaniem noclegu, co okazało się nie lada wyzwaniem, z uwagi na fakt, że sezon turystyczny jeszcze się tutaj nie rozpoczął i zdecydowana większość miejsc noclegowych była nieczynna. W końcu trafiliśmy do wskazanego przez tubylców domu gościnnego, który wprawdzie również był zamknięty, ale prowadząca go kobieta była tak niesamowicie miła i uczynna, że z własnej inicjatywy obdzwoniła wszystkie okoliczne casas rurales z pytaniem o nocleg dla nas. Wszystko bezskutecznie, ostatecznie pokierowała nas do chyba jedynego w okolicy hotelu, który także okazał się zamknięty ;-) Nie tracąc rezonu Adam zadzwonił pod wskazany na drzwiach numer i w trakcie rozmowy angielsko (Adam) - hiszpańskiej (właściel) ten ostatni zadeklarował, że przyjedzie. Przyjechał, włączył komputer i uruchomił translatora google :D Koniec końców zaoferował nam nocleg i odjechał. Hotel okazał się mega uroczy i gościnny (a z perspektywy konieczności nocowania w samochodzie wprost bajeczny!), no i cały dla nas ;-) Zapamiętajcie tę nazwę - Puente Romano - są tam dobrzy ludzie ;-)