Dzień pod znakiem pałaców ;-)
Z samego ranka, bladym świtem, tj. o 5, Adam zerwał się z łóżka (nie mam pojęcia jak on to robi ;)) i ruszył z aparatem na wioskę ;) Przy okazji upolował przepyszne drożdzowe bułeczki niemalże prosto z pieca gospodyni.
Na pierwszy cel obraliśmy pałac rosyjskiego oficera Michaiła Woroncowa, który w roku 1823 osiadł na Krymie jako gubernator Kraju Noworosyjskiego. Pałac, który polecił wybudować, jest najpiękniejszym pałacem jaki dotąd widziałam, a widziałam ich już trochę ;-) Budowla jest bardzo zróżnicowana stylowo, najprościej powiedzieć, że stanowi niezwykle udane połączenie epok w angielskiej architekturze z elementami orientalnymi. Nad pałacem pracował m.in. architekt znany z rozbudowy Pałacu Buckingham. Jednocześnie wykorzystano zdobne motywy z kaplicy Św. Jerzego w Windsorze i portalu Wielkiego Meczetu w New Delhi. Pałac budowano 20 lat, ma 150 komnat z czego zobaczyć mogliśmy jedynie kilka kunsztownie zdobionych i przepięknie zachowanych sal. Do czasów Rewolucji Październikowej pałac zamieszkiwali potomkowie Woroncowa (sam Woroncow żonaty był z Elżbietą z Branickich), potem przekształcono go w muzeum. Drugą Wojnę Światową pałac przetrwał właściwie bez szwanku, przed zniszczeniem, choć już nie przed ograbieniem, uchronił go Adolf Hitler przekazując w ręce feldarszałka Mansteina. W czasie konferencji w Jałcie zamieszkiwał tu sam Winston Churchill i jak głosi przewodniczka, była to jedyna okazja do rozpalenia pałacowych kominków, ponoć zresztą na jego wyraźne życzenie. Wokół pałacu rozciąga się piękny i pełen interesujących roślin z różnych stron świata park. Cały kompleks położony jest nad brzegiem morza, co tylko potęguje bajkowe wrażenie, jakie wywiera na oglądających.
Z ociąganiem opuściliśmy teren pałacu; następną atrakcją miał być wyjazd koleją linową na Ai-Petri (1234 m n.p.m), rzecz, jak głosi nasz przewodnik, dla tych, co darzą zaufaniem radziecką myśl techniczną ;-). Bardzo polecam - choć do tych ostatnich nie należę - kolejka daje duże poczucie bezpieczeństwa i mimo, że w pewnym momencie odległość między nami, a ziemią robi się naprawdę spora - warto. Głównie dla widoków, bo niestety panuje tam atmosfera rodem z afrykańskich medin - z każdego niemal krzaka wyrasta ktoś, kto ma dla nas rewelacyjną ofertę handlową, np przejażdżki na koniu czy nawet wielbłądzie (!).
Dla jeszcze lepszych plenerów warto podejść pod sam szczyt góry, pod Krzyż, niestety niezorientowana w charakterze wycieczki obułam stópki w gustowne sandałki, nieprzystosowane zupełnie do zdobywania górskich szczytów ;) Na górze zatem reprezentował mnie Adam. Sam Krzyż na górze znalazł się ponoć za sprawą włoskich filmowców, którzy w ten sposób zrobili z niej szwajcarski szczyt ;), nie zapłacili jednak za jego zdjęcie, stąd jest tam do dziś.
Następnie pojechaliśmy zobaczyć zamek, który, głównie za sprawą malowniczych pocztówek, urósł do rangi symbolu Krymu - Jaskółcze Gniazdo. Zanim jednak powstał zamek, była tutaj willa bogatej moskiewskiej millionerki. Następnie teren odkupił niemiecki potentat przemysłowy baron Steingel i na miejscu willi zbudował zamek wzorem średnowiecznych budowli rycerskich. Kolejno właścicielem zameczku był moskiewski kupiec, który otworzył w nim restuarację. Po rewolucji zamienioną ją na schronisko turystyczne, potem bibliotekę. Dziś znowu jest tu restauracja, która w czasie naszej wizyty była zamknięta.
Kolejnym celem był pałac w Liwadii, niedaleko Jałty. Piękna klasyczna budowla, która jednak po zachwycającym Pałacu Woroncowa i uroczym Jaskółczym Gnieździe nie robiła wielkiego wrażenia. Dodatkowo wrażenia nie polepszył fakt, że kupiliśmy bilety z myślą o zwiedzaniu sal pałacowych, a z uwagi na to, że danego dnia muzeum było nieczynne, o czym nas nie poinformowano, odsłuchaliśmy wielominutowego nagrania traktującego kolejno o dziejach konferencji jałtańskiej i historii rodu Romanowów. Miny uczestników wycieczki, a zapewne i nasze, bezcenne, co w dużej mierze ułatwiło nam humorystyczne potraktowanie sprawy.
Wieczór uratował pałac cara Aleksandra III w Massandrze. Sam car w pałacu nigdy nie zamieszkał, zmarł, zanim budynek został ukończony. Pałac projektu francuskiego architekta zgrabnie oddaje myśl stylu romatycznego z wdzięcznymi zapożyczeniami z epoki renesansu i baroku. Baśniowe wrażenie potęguje ogród w stylu angielskim, pełen oszałamiająco pachnących róż. Zresztą cały Krym pachnie różami, trudno znaleźć ogród, w którym by ich nie było, a sadząc je Krymczacy zdają się sięgać po najpiękniej pachnące odmiany.
Końcem dnia ruszyliśmy krętą drogą w stronę Ałuszty, gdzie zjedliśmy tatarską kolację i przenocowaliśmy u przesympatycznego Ukraińca o polskich korzeniach (300 UAH)