Nasz pierwszy deszczowy dzień podczas tego pobytu na Ukrainie, widać nie tylko my płakaliśmy na myśl o wyjeżdzie ;)
To był dzień przeznaczony głównie dla Adama - niestety podejście do punktu pierwszego zakończyło się niepowodzeniem. Chcieliśmy zobaczyć opuszczoną wojskową uczelnię lotniczą z kilkudziesięcioma porzuconymi odrzutowcami na lotnisku, ale okazało się, że w międzyczasie baza doczekała się ochrony i nie udało nam się jej przeforsować.
Ruszyliśmy zatem dalej, tym razem w kierunku drugiej największej na Ukrainie kopalni rudy żelaza o wiele mówiącej nazwie "Gigant". Stoi ona częściowo opuszczona od 1993 roku i choć cała jej strefa jest do dziś zamknięta to mieliśmy trochę wiecej szczęścia i w sumie zobaczyliśmy większość z tego, co chcieliśmy zobaczyć.
Teraz pozostało nam tylko zdążyć na czas do ostatniego punktu, który do końca był niespodzianką. Okazała się nim możliwość odwiedzenia bazy rakiet balistycznych dalekiego zasięgu w Pierwomajsku. Jest to, a raczej była to jedna z najbardziej śmiercionośnych broni, jakie kiedykolwiek powstały. Z podziemnego silosu wystrzeliwano rakietę balistyczną, która trasę z Ukrainy do USA mogła pokonać w ok. 25minut. Baza składała się z 10 stanowisk startowych dla rakiet balistycznych, a moc głowicy każdej z nich była 20-krotnie większa od tej zrzuconej na Hiroszimę. Mimo, że w Muzeum znaleźliśmy się po czasie, dzięki bardzo miłym i serdecznym przewodnikom odwiedziliśmy centrum dowodzenia, któremu podlegało 10 silosów z takimi rakietami. W przeciwatomowym schronie przypominającym umieszczoną pionowo pod ziemią łódź podwodną miałam możliwość na prawdziwym pulpicie dowódcy zasymulować odpalenie rakiety. Wrażenie było adekwatne do rangi wydarzenia ;)
Przenocowaliśmy w Wasilkowie, w ładnym hotelu za 415 UAH.
Nazajutrz oddaliśmy samochód i z pewnoscią, że jeszcze tutaj wrócimy, polecieliśmy do Polski :)
- - -
Tytułem podsumowania chciałabym sprostować parę mitów, które wokół Krymu narosły. Naczytałam się między innymi o hordach krwiożerczych komarów i zapobiegliwie zabrałam ze sobą w podróż pół apteki, od altacetu po spray antykomarowy z największą zawartością DEET jaką udało mi się znaleźć. Nie użyliśmy tego ani raz! Nie wiem, czy to kwestia miesiąca - czerwiec, czy po prostu opowieści są przesadzone, ale ani ja, ani Adam nie spotkaliśmy na swej drodze nawet małego komara ;)
Kolejnym mitem jest brak czystości w toaletach. Wprawdzie zdarzyło się Adamowi stanąć oko w oko z dziurą w podłodze ;-), to jednak była to jednorazowa przygoda i wszystkie inne toalety, z których przyszło nam korzystać nie odbiegały standardem od zachodnioeuropejskich.
Podobnie było z policjantami, którzy słyną ponoć z wyciągania łapówek. Rzeczywiście policji na ulicach jest sporo, zwłaszcza na trasie Kijów - Krym, im bliżej jednak Półwyspu tym mniej funkcjonariuszy. Ani raz jednak nie mieliśmy z nimi do czynienia, być może za sprawą poczciwej Fabii na kijowskich rejestracjach.
Ponadto Krymczacy są niesamowicie serdeczną społecznością, zwłaszcza ci nieco starsi. Pomocni i naprawdę życzliwie nastawieni do Polaków sprawiali, że wszędzie czuliśmy się mile widziani. Kuchnia krymska jest bardzo różnorodna, ale raczej dość tłusta, przynajmniej w moim odczuciu. Niemniej ciągle bardzo smaczna, choć może niekoniecznie w trzydziestostopniowym upale. Krymskie wina cieszą się naprawdę zasłużoną renomą i bardzo polecam zaopatrywanie się w nie w wioskowych winnicach, gdzie przed kupnem można je degustować.
Dodam jeszcze tylko, że pogoda była mega słoneczna, a widowiskowe chmury na zdjeciach pojawiają sie dzięki Adamowi, który zaczarował obiektyw odpowiednimi filtrami ;-)
Podsumowując - mam nadzieję, że opis naszej podróży zachęci Was do odwiedzenia Krymu, a i dla nas będzie miłą pamiątką ;-)
ps. Bardzo żałuję, że dopiero niedawno wpadliśmy na pomysł umieszczania opisów podróży na geoblogu (vperjed), ale myślę, że
wszystkie następne będą w mniejszym lub wiekszym stopniu tu opisywane.
Pozdrawiam!